środa, 7 lutego 2018

Historia pewnego rodzinnego stołka i fotela




Jak wspominałem wcześniej rodzina była bardzo liczna nie tylko na wciąż dorysowywanym przez pokolenia drzewie genealogicznym, ale i w rzeczywistości. Pomimo ciężkich czasów jakie nastały po śmierci Naczelnika Piłsudskiego, rozwijającego się kryzysu ekonomicznego, oraz szalejącej sanacji, wszyscy nadal spotykali się na wspólnych rodzinnych uroczystościach. Spotykali się mimo znacznych różnic politycznych, odmiennego statusu społeczno politycznego, oraz różnych wyznań i światopoglądów. Z uwagi na wiek seniorów rodu (praprababcia 97 lat, pradziadek 82 lata) wszyscy spotykali się w głównym domu rodzinnym, gdzie rodzili się i wychowywali. I tutaj właśnie "wiekopomną" rolę odegrał niepozorny stołek widoczny na zdjęciu "1450 a1" po lewej stronie.

Stołek był t.zw. "zydelkiem" służącym między innymi do wykonywania usług szewskich w domu klienta. Większość stołków miała pod siedzeniem miejsce na podstawowe narzędzia szewskie. Taki stołek szewcy nosili przytroczony rzemieniami na plecach i wyruszali w poszukiwaniu klientów. Ten jednak stołek wykonany przez jednego z moich wujków miał kilka skrytek, w tym podwójne dno, oraz wydrążone od środka nogi. Na co dzień służył do siedzenia, jednak w pogłębiającym się kryzysie gospodarczym zmuszał rodzinę, głównie brata mojego dziadka Bronka (na zdjęciu dziadek Bronek) do dorabiania jako szewc "obwoźny". Jak pisałem wcześniej polityczna sytuacja komunisty dziadka Bronka, oraz legionisty stryja Juliana z dnia na dzień pogarszała się. Obaj mogli być każdego dnia aresztowani.





W schowkach zainstalowanych w zydelku, schowano więc trochę kosztowności, kilka "lewych" dokumentów, oraz inne niezbędne przedmioty przydatne na wypadek ucieczki. Na zdjęciu "1152" obok, widać dodatkową boczną ściankę, którą można było sprytnie wyjąć i wyłuskać spod niej potrzebne rzeczy. Wprawdzie rodzina nie jest bohaterem tego postu, a zdjęcie pochodzi z okresu późniejszego (ok. 1952 r.), już powojennego, to warto przypomnieć nieco faktów. Na zdjęciu: ciotki, bratowe, wuj, szwagierki, oraz z prawej strony dziadek Bronek. Niżej siostra mojej mamy, moja siostra, i starszy kuzyn. Ja prawdopodobnie jeszcze w pieluchach, gdzieś śpię na uboczu.







Stołek /zydelek towarzyszył nam we wszystkich ważniejszych "uroczystościach ogrodowych" i był rozpoznawalny przez wszystkich członków rodziny. Pomagał w pracach ogrodowych, domowych, służył dzieciom do zabawy, tutaj na zdjęciu obok "2756 a1", wykonanym ok. 1938 r., na zydelku siedzą kuzynki mojej mamy, na większym innym stołku szwagier mojego ojca. Warto zwrócić uwagę na charakterystyczną w tamtych czasach czapkę noszoną przez wszystkich, niezależnie od wieku.











W trakcie przeglądania archiwalnych zdjęć natrafiłem na pewną perełkę historyczną. Otóż na zdjęciu "1621 a1" z prawej, wszystkim w rodzinie wydawało się, że na wiklinowym fotelu moja prababcia Marianna trzyma mnie na kolanach. Gdy jednak przyjrzałem się bliżej podpisom na odwrocie zdjęcia to okazało się, że jest to praprababcia Anna Maria ze swoim wnuczkiem, czyli moim wujem Mirkiem. No cóż, nie pierwszy to przypadek, gdy niesamowite podobieństwo pokoleniowe wprowadzało skutecznie w błąd. Zdjęcie wykonane zostało w ogrodzie jednego z domów pod Lwowem, przypuszczalnie ok. 1938 r.  
     













Oba historyczne rodzinne mebelki przetrwały wszystkie zawieruchy dziejowe, dwie wojny światowe, multum przeprowadzek, oraz kilka zawirowań rodzinnych. Wiklinowy fotel prapradziadków służył jeszcze do początku lat 70. ub.w., tutaj na zdjęciu "2851 a1". Obecnie przebywa na honorowym miejscu, czyli w rodzinnym domku letniskowym, aktualnie zarządzanym przez jednego z praprapraprawnuczków seniorki rodu Anny Marii. Nikt z dorosłych już na nim nie siada, bo fotel ostrzega straszliwym trzeszczeniem, ale o dziwo chętnie zaprzyjaźnia się z tymi, członkami rodziny, którzy jeszcze nie bardzo potrafią chodzić.





Zydelek przeszedł o wiele bardziej burzliwe losy, bo stoczono o niego ciężką rodzinną batalię. W efekcie zydelek wyemigrował po 1989 r. z rodziną mojego siostrzeńca na stałe do Francji, co także naraziło go na wielki stres w postaci demontażu na granicy. Zaskoczeni celnicy - którzy od razu odkryli skrytki -  nie mogli bowiem uwierzyć, że "takie coś" przewozi się przez granicę w luksusowym samochodzie. Zydelek został brutalnie zarekwirowany, zdemontowany, i dopiero po jakimś czasie zwrócony w częściach. Przeżył jednak i dumnie służy w podmiejskiej daczy rodziny mojego siostrzeńca.






.