Jak już wspominałem wcześniej, od pierwszego dnia po uzyskaniu niepodległości Polska na wszystkich granicach zapłonęła, a walki toczyły się przez wiele lat. Obok tych zamieszek przygranicznych o wiele ważniejszym wrogiem wydawała się być nadciągająca nie znana jeszcze inflacja. Nie dla wszystkich to było jednak oczywiste, co doskonale przedstawia poniższy rysunek:
http://img.hopaj.pl/images/e/7/e7ce6634b14b1e16e367f8cda86a0a0d.jpg
W Polsce powojennej obowiązywała nadal waluta zaborców. O ile marki i ruble były walutą twardą, zabezpieczoną parytetem złota, to korony austriackie miały tylko gwarancje rządowe. To były luki dla "reformy Grabskiego". Zanim jednak przejdziemy do Grabskiego, zobaczmy co wywołało tak ogromną inflację.
Polska, jako główny obszar działań wojennych zmagających się zaborców, w ogromnym stopniu zrujnowana i zniszczona, najbardziej odczuwała potrzebę odbudowy zasobów mieszkalnych. Realizowano to na różne sposoby, najbiedniejsi mieszkali na t.zw. "kupie", gdzie pokoje, łóżka, a nawet buty (!) były przechodnie. To były częste sytuacje, gdy do małej izdebki np. 3x4m, zasiedlonej przez kilkanaście osób, z nocnej zmiany wracał ojciec i zamieniał się z synem butami i łóżkiem. Mój dziadek Bronek na szczęście już miał buty po poległym na wojnie ojcu, łóżkiem zamieniał się jednak z kuzynem.
Drugi przyszły dziadek, ze strony ojca, do swojego zakładu mógł już jeździć własnym powozem, ale jako "noszący serce po lewej stronie" socjalista, wolał jeździć tramwajem. Szalał za to stryj Julian, legionista i funkcjonariusz rządowy, nie posiadający wprawdzie w Łodzi żadnych większych nieruchomości, lecz dojeżdżający do swoich podłódzkich posiadłości jednym z dwóch samochodów, lub - za tym przepadała jego żona - gustowną dwukonną "zaczarowaną (o tym w następnym poście) dorożką". Cała powyższa trójka marzyła o budowaniu domów, chociaż niekoniecznie takich "szklanych" jak u Żeromskiego.
Co trzeba było mieć, aby w powojennej Polsce marzenie budowania domów dla siebie, i dla innych, zrealizować? Najszybszym sposobem był spadek, orzekany np. w takiej formie jak na zdjęciu "1485 b1"
Nie każdy jednak mógł liczyć na tak pokaźne dobra, i nie każdy mógł je od razu zamienić na potrzebną gotówkę. Tym z pomocą przychodziła rozbudowana sieć banków. Z dokumentami jak wyżej - o ile wcześniej nie posiadało się konta bankowego - można było już starać się o kredyt.
Jednym z kolejnych dokumentów był projekt budynku zatwierdzony przez stosownego urzędnika miejskiego, który mógł wyglądać np. tak:
1492 a1 To jedna z kilku kamienic jakie mój dziadek wybudował w latach międzywojennych.
Albo tak:
1483 a1. To kolejna z kamienic dziadka. Ta od poprzedniej różniła się lokalizacją. Wybudowana w śródmiejskiej zabudowie musiała spełniać szereg wymagań (np. prawa budowlanego, bhp. i p.poż), których z reguły nie stawiano budynkom lokalizowanym na obrzeżach miast. Oczywiście stosowne certyfikaty i poświadczenia zamieszczano na stronie odwrotnej.
Zupełnie inaczej, znacznie ubożej, wyglądały jednak projekty na budynki pozamiejscowe, lokowane na terenach niezabudowanych. Tutaj role jakby się odwracały, państwo nie było już zainteresowane utrzymaniem kontroli nad "dzikim" budownictwem, bo to rozwijało się w okolicach dużych miast. Natomiast inwestorzy na terenach niezabudowanych, we własnym interesie składali projekt budynku do gminy. Taki projekt był już bardzo uproszczony i wyglądał np. tak, jak na zdjęciu "1493 a1" obok.
No więc budowało się w II Rzeczypospolitej z wielkim rozmachem poczynając od słynnych "Sławojek", poprzez Centralny Okręg Przemysłowy, aż do rozbudowy Portu w Gdyni. I tutaj mój dziadek, tak jak i wielu innych biznesmenów, wyczuł koniunkturę inwestując w zakup działek położonych na rogatkach miasta. Nie przewidziano tylko jednego. Wprawdzie sieć tramwajowa dotarła do tych zabudowań, gdzie wynajmowano mieszkania robotnikom, ale ceny biletów tramwajowych były na tyle wysokie, że robotnicy woleli te 5-15 km przemierzać pieszo.
Nie wiem jak to wyglądało w innych miastach, ale pod Łodzią - według opowiadań dziadka Bronka - w całym okresie 20-lecia międzywojennego we wczesnych godzinach rannych. t.j. pomiędzy 2-4 rano widać było całe gromady ludzi (z butami na plecach dla oszczędności) zmierzających do pracy. Pod wieczór ci sami ludzie zdążali do domów w drugą stronę. Do tych ludzi początkowo dołączał także mój przyszły dziadek Bronek. Pracy jednak było coraz mniej, a inflacja rozwijała się w szalonym tempie. Skoro o inflacji, to wracamy do charakterystycznych dokumentów z tamtych czasów.
Mamy już spadek i mamy projekt, możemy więc udać się na podbój banku. Tutaj po sprawdzeniu podstawowych dokumentów np. "Świadectwa urodzenia i chrztu" zdjęcie obok "1485 a1"
albo "Akt zejścia" zdjęcie "1486 a1" obok możemy zawrzeć umowę z bankiem. Niestety nie znalazłem umów, domyślam się więc, że nie były one potrzebne, bo wiadomo bank udzielał krydytu, a kredytobiorca spłacał kolejne raty wyrzucając poprzednie dokumenty.
W tym momencie warto jednak zatrzymać się chwilę i zastanowić nad rolą Kościoła w Państwie, lub tak jak obecnie Państwa w Kościele. Otóż, co wyraźnie widać na dokumencie 1483 a1 (pieczątka!), ksiądz był jednocześnie urzędnikiem państwowym, lecz Kościół nie miał prawa uczestniczyć w najważniejszych decyzjach podejmowanych przez państwo. Proszę teraz porównać jakikolwiek dokument kościelny (obojętne czy z PRL, czy z obecnej RP nr 3) aktualnie funkcjonujący i zastanowić się, gdzie i jak daleko zaszliśmy jako naród żyjący w XXI wieku wśród cywilizowanych państw Europy. Jeżeli ktoś jeszcze ma wątpliwości to zerkamy na zdjęcie 1486 a1 i wszystko powinno stać się jasne! W Rzeczypospolitej nr 2 wywalczonej przez Piłsudskiego państwo zajmowało się obywatelem urodzonym, a kościół dbał głównie o duszę obywatela po jego śmierci. W Rzeczypospolitej nr 3 Kościół dba o obywatela jeszcze nienarodzonego, nieochrzczonego, a więc tego bez duszy, ale z perspektywą pomnażania majątku, także kościelnego.
Z korespondencji z bankami zachowała się olbrzymia ilość rodzinnych dokumentów związanych właśnie z inflancją. Tutaj przytoczę tylko kilka. Najmilsze dokumenty to np. takie jak na zdjęciu "1490 a1" informujące o tym, że właśnie bank przekazał nam kolejną transzę gotówki.
Bywały jednak gorsze chwile, gdy bank delikatnie przypominał o obowiązkach kredytobiorcy takim pismem jak obok "1489 a1". Powoływanie się na "czek kaucyjny" wymaga chyba zdefiniowania tej nazwy. Czeki kaucyjne (zdjęcie niżej "1491 a1") były powszechnie stosowane, gdy ktoś nie miał (a raczej nie chciał mieć, bo wolał spekulować) wystarczającej kwoty pieniędzy, ale jednocześnie posiadał inne dobra ruchome, których nie chciał spieniężać, licząc na prosperitę.
A więc z przyznanym kredytem bankowym i projektem budynku (mógł to być też "biznesplan") zgłaszamy się do właściwego terytorialnie urzędu i uzyskujemy "Pozwolenie na budowę", zdjęcie "1484 a1".
Oczywiście może to też być koncesja na handel zagraniczny jaką uzyskał stryj Julian, ale o tym w innym miejscu, bo wiadomo inflancja budżetu się nie tyka, a "rząd sam się wyżywi".
Praktycznie od chwili rozpoczęcia budowy możemy naszą inwestycję ubezpieczyć np. według dokumentu "1481 a1" z boku. To typowa "polisa ubezpieczeniowa" ówczesnej Polskiej Dyrekcji Ubezpieczeń Wzajemnych. Na jednej z działek po byłych tkaczach łódzkich dziadek uruchomił piekarnię zatrudniając w niej kilkoro osób, to budynek "A" na rysunku niżej. W głębi posesji na miejscu budynku "C" kilka lat później powstała trzypiętrowa, dwuklatkowa kamienica (wg w.wspominanego projektu). Pomieszczenia "B" i "D" to budynki gospodarcze.
Dzięki nieźle funkcjonującej piekarni dziadek mógł bardzo szybko zorientować jak przeciwdziałać inflacji. Najskuteczniejszym sposobem było wypychanie "gorącego pieniądza". Bywało tak, że chleb kupiony rano za 100 tys. marek polskich wieczorem mógł już kosztować milion! Należało więc jak najszybciej operować pieniądzem, czyli sprzedawać i natychmiast kupować. Kto schował pieniądze "pod materac", albo jeszcze gorzej, powierzył je bankowi mógł się czuć jakby je po prostu wyrzucił. I tutaj dziadek rozwinął skrzydła, jak się okazało później, też nie do końca. Ale o tym, jak zwykle, w kolejnej notce.
.
Niezły wykład z ekonomii.
OdpowiedzUsuńAle najbardziej podoba mi się kandydat na dziadka podróżujący tramwajem z powodu poglądów lewicowych. Ja też tak mam! Przedkładam tramwaj ponad samochód w komunikacji miejskiej. No, może nie do końca z powodów ideologicznych chociaż lewica jest mi zawsze miła.
Taka postawa ówczesnych fabrykantów - niestety głównie polskich - była dość powszechna. Starali się nie kłuć w oczy swoim bogactwem, bo czasy były niespokojne. Stąd organizowano bardzo dużo imprez dobroczynnych, balów charytatywnych, zbiórek itp. Stryj Julian pod koniec II RP, tak jak wielu legionistów, stał się socjalistą, prawie lewicowcem.
UsuńA ja nie mam tramwaju, to jak mam demonstrować poglądy? ;)
UsuńAle masz stały abonament na loty "via Africa", więc może zamienić to na rower, albo na garbatego? ;)
UsuńAnzai, toż nie ma ścieżki rowerowej przez morze. Nawet garbatej. :)
UsuńTramwaje też nie wszędzie mogły dowieźć robotników do fabryk.
UsuńalEllu, lewą stroną maszeruj, lewą:))) Zwroty przez lewe ramię i do przodu, preferuj skręty w lewo!
UsuńJa zawsze wstaję lewą nogą i kibicuję "Lewemu". Jak widzisz, możliwości jest nieskończenie wiele:)
Jest jeszcze "lewizna", " dwie lewe ręce", " lewa kasa", "lewe zwolnienia, papiery i dokumenty" tudzież lewatywa...
UsuńJest w czym wybierać...
Klik dobry:)
OdpowiedzUsuńWpisuję na tym blogu niepoważne komentarze, co nie znaczy, że niepoważnie traktuję publikowane tu notki. Po prostu nie potrafię zabierać głosu na tematy związane z tym okresem historii. Jednak czytam z wielkim zainteresowaniem i się uczę, o!
Pozdrawiam serdecznie.
Komentarz był bardzo poważny, bo nie bardzo wiem jak dzisiaj poważny biznesmen mógłby tracić czas na przejazdy tramwajem? Zresztą dziadek miał pecha, bo okazało się, że tramwaje były tylko dla bogatych. Łódź wprowadził tramwaje na kilka lat przed Warszawą i próbowano na tym zrobić biznes. Na tym tle w Łodzi odbyło się kilka demonstracji połączonych z zamieszkami ulicznymi.
UsuńTej przedwojennej inflacji to legendy rodzinne prawie nie dotykają, pewnie dlatego że i rodziny niespecjalnie dotknęła. W dworkach szlacheckich czy chałupach włościańskich żyło się głównie "własnym sumptem" więc kwestie finansowe za mocno moich przodków nie przycisnęły. Z kolei inni przodkowie to albo zawodowi wojskowi albo rzemieślnicy miejscy (i ci już przekazali opowieści o "galopującej" i o tym że jak się brało rano pieniądze od klienta to trzeba je było szybko wydać po po południu na targu żywność była już niekiedy dwa razy droższa.
OdpowiedzUsuńSam zasię pamiętam inflację z końca PRL - zostaliśmy wtedy obrabowani przez państwo na niemałą sumkę w lokatach PKO, na dzisiejszy pieniądz było by tego kilkadziesiąt tysięcy zeta.
To prawda inflacja w początkowej fazie nie dotknęła tak mocno chłopów, mieszczan i robotników, bo oni "żyli z dnia na dzień". W Polsce przedwojennej najczęstszym rodzajem wypłat była t.zw. "tygodniówka", inflacja spowodowała, że najpewniejszym sposobem było wypłacanie dniówek. Najtrudniejsze warunki miał rozwijający się biznes, bo nie można było nic zaplanować. Gdy padało najważniejsze ogniwo gospodarki narodowej - banki, to jedynym rozwiązaniem z reguły była wojna.
UsuńInflacja z lat 80' ub.w. to już nieco inna bajka, bo i powody zupełnie inne, a skutki najbardziej odczuli oszczędzający.
Całkowita zgoda.
Usuń???
UsuńUsunąłem ten bełkot, bo nie wiadomo do kogo się odnosił. :)
UsuńJestem pod wrażeniem. Bardzo dobry artykuł.
OdpowiedzUsuńWitam miłego Gościa!
UsuńPrzepraszam, że wcześniej nie odpisywałem, ale zmieniałem komputer a na nowym miałem kłopot z logowaniem. Dzięki za pochwałę, gdyby nie dokumentacja zachowana przez przodków to tych postów by nie było. A więc to raczej należą się pośmiertne gratulacje.
Pozdrawiam