sobota, 21 listopada 2015

Inflacją do przewrotu majowego z 1926 r.

Jak już wspominałem wcześniej, od pierwszego dnia po uzyskaniu niepodległości Polska na wszystkich granicach zapłonęła, a walki toczyły się przez wiele lat. Obok tych zamieszek przygranicznych o wiele ważniejszym wrogiem wydawała się być nadciągająca nie znana jeszcze inflacja. Nie dla wszystkich to było jednak oczywiste, co doskonale przedstawia poniższy rysunek:

http://img.hopaj.pl/images/e/7/e7ce6634b14b1e16e367f8cda86a0a0d.jpg
W Polsce powojennej obowiązywała nadal waluta zaborców. O ile marki i ruble były walutą twardą, zabezpieczoną parytetem złota, to korony austriackie miały tylko gwarancje rządowe. To były luki dla "reformy Grabskiego". Zanim jednak przejdziemy do Grabskiego, zobaczmy co wywołało tak ogromną inflację.


Polska, jako główny obszar działań wojennych zmagających się zaborców, w ogromnym stopniu zrujnowana i zniszczona, najbardziej odczuwała potrzebę odbudowy zasobów mieszkalnych. Realizowano to na różne sposoby, najbiedniejsi mieszkali na t.zw. "kupie", gdzie pokoje, łóżka, a nawet buty (!) były przechodnie. To były częste sytuacje, gdy do małej izdebki np. 3x4m, zasiedlonej przez kilkanaście osób, z nocnej zmiany wracał ojciec i zamieniał się z synem butami i łóżkiem. Mój dziadek Bronek na szczęście już miał buty po poległym na wojnie ojcu, łóżkiem zamieniał się jednak z kuzynem.


Drugi przyszły dziadek, ze strony ojca, do swojego zakładu mógł już jeździć własnym powozem, ale jako "noszący serce po lewej stronie" socjalista, wolał jeździć tramwajem. Szalał za to stryj Julian, legionista i funkcjonariusz rządowy, nie posiadający wprawdzie w Łodzi żadnych większych nieruchomości, lecz dojeżdżający do swoich podłódzkich posiadłości jednym z dwóch samochodów, lub - za tym przepadała jego żona - gustowną dwukonną "zaczarowaną (o tym w następnym poście) dorożką". Cała powyższa trójka marzyła o budowaniu domów, chociaż niekoniecznie takich "szklanych" jak u Żeromskiego.


Co trzeba było mieć, aby w powojennej Polsce marzenie budowania domów dla siebie, i dla innych, zrealizować? Najszybszym sposobem był spadek, orzekany np. w takiej formie jak na zdjęciu "1485 b1"
Nie każdy jednak mógł liczyć na tak pokaźne dobra, i nie każdy mógł je od razu zamienić na potrzebną gotówkę. Tym z pomocą przychodziła rozbudowana sieć banków. Z dokumentami jak wyżej - o ile wcześniej nie posiadało się konta bankowego - można było już starać się o kredyt.


Jednym z kolejnych dokumentów był projekt budynku zatwierdzony przez stosownego urzędnika miejskiego, który mógł wyglądać np. tak:
1492 a1 To jedna z kilku kamienic jakie mój dziadek wybudował w latach międzywojennych.


Albo tak:
1483 a1. To kolejna z kamienic dziadka. Ta od poprzedniej różniła się lokalizacją. Wybudowana w śródmiejskiej zabudowie musiała spełniać szereg wymagań (np. prawa budowlanego, bhp. i p.poż), których z reguły nie stawiano budynkom lokalizowanym na obrzeżach miast. Oczywiście stosowne certyfikaty i poświadczenia zamieszczano na stronie odwrotnej.










Zupełnie inaczej, znacznie ubożej, wyglądały jednak projekty na budynki pozamiejscowe, lokowane na terenach niezabudowanych. Tutaj role jakby się odwracały, państwo nie było już zainteresowane utrzymaniem kontroli nad "dzikim" budownictwem, bo to rozwijało się w okolicach dużych miast. Natomiast inwestorzy na terenach niezabudowanych, we własnym interesie składali projekt budynku do gminy. Taki projekt był już bardzo uproszczony i wyglądał np. tak, jak na zdjęciu "1493 a1" obok.







No więc budowało się w II Rzeczypospolitej z wielkim rozmachem poczynając od słynnych "Sławojek", poprzez Centralny Okręg Przemysłowy, aż do rozbudowy Portu w Gdyni. I tutaj mój dziadek, tak jak i wielu innych biznesmenów, wyczuł koniunkturę inwestując w zakup działek położonych na rogatkach miasta. Nie przewidziano tylko jednego. Wprawdzie sieć tramwajowa dotarła do tych zabudowań, gdzie wynajmowano mieszkania robotnikom, ale ceny biletów tramwajowych były na tyle wysokie, że robotnicy woleli te 5-15 km przemierzać pieszo.


Nie wiem jak to wyglądało w innych miastach, ale pod Łodzią - według opowiadań dziadka Bronka - w całym okresie 20-lecia międzywojennego we wczesnych godzinach rannych. t.j. pomiędzy 2-4 rano widać było całe gromady ludzi (z butami na plecach dla oszczędności) zmierzających do pracy. Pod wieczór ci sami ludzie zdążali do domów w drugą stronę. Do tych ludzi początkowo dołączał także mój przyszły dziadek Bronek. Pracy jednak było coraz mniej, a inflacja rozwijała się w szalonym tempie. Skoro o inflacji, to wracamy do charakterystycznych dokumentów z tamtych czasów.






Mamy już spadek i mamy projekt, możemy więc udać się na podbój banku. Tutaj po sprawdzeniu podstawowych dokumentów np. "Świadectwa urodzenia i chrztu" zdjęcie obok "1485 a1"















albo "Akt zejścia" zdjęcie "1486 a1" obok możemy zawrzeć umowę z bankiem. Niestety nie znalazłem umów, domyślam się więc, że nie były one potrzebne, bo wiadomo bank udzielał krydytu, a kredytobiorca spłacał kolejne raty wyrzucając poprzednie dokumenty.












W tym momencie warto jednak zatrzymać się chwilę i zastanowić nad rolą Kościoła w Państwie, lub tak jak obecnie Państwa w Kościele. Otóż, co wyraźnie widać na dokumencie 1483 a1 (pieczątka!), ksiądz był jednocześnie urzędnikiem państwowym, lecz Kościół nie miał prawa uczestniczyć w najważniejszych decyzjach podejmowanych przez państwo. Proszę teraz porównać jakikolwiek dokument kościelny (obojętne czy z PRL, czy z obecnej RP nr 3) aktualnie funkcjonujący i zastanowić się, gdzie i jak daleko zaszliśmy jako naród żyjący w XXI wieku wśród cywilizowanych państw Europy. Jeżeli ktoś jeszcze ma wątpliwości to zerkamy na zdjęcie 1486 a1 i wszystko powinno stać się jasne! W Rzeczypospolitej nr 2 wywalczonej przez Piłsudskiego państwo zajmowało się obywatelem urodzonym, a kościół dbał głównie o duszę obywatela po jego śmierci. W Rzeczypospolitej nr 3 Kościół dba o obywatela jeszcze nienarodzonego, nieochrzczonego, a więc tego bez duszy, ale z perspektywą pomnażania majątku, także kościelnego.








Z korespondencji z bankami zachowała się olbrzymia ilość rodzinnych dokumentów związanych właśnie z inflancją. Tutaj przytoczę tylko kilka. Najmilsze dokumenty to np. takie jak na zdjęciu "1490 a1" informujące o tym, że właśnie bank przekazał nam kolejną transzę gotówki.














Bywały jednak gorsze chwile, gdy bank delikatnie przypominał o obowiązkach kredytobiorcy takim pismem jak obok "1489 a1". Powoływanie się na "czek kaucyjny" wymaga chyba zdefiniowania tej nazwy. Czeki kaucyjne (zdjęcie niżej "1491 a1") były powszechnie stosowane, gdy ktoś nie miał (a raczej nie chciał mieć, bo wolał spekulować) wystarczającej kwoty pieniędzy, ale jednocześnie posiadał inne dobra ruchome, których nie chciał spieniężać, licząc na prosperitę.

















A więc z przyznanym kredytem bankowym i projektem budynku (mógł to być też "biznesplan") zgłaszamy się do właściwego terytorialnie urzędu i uzyskujemy "Pozwolenie na budowę", zdjęcie "1484 a1".
Oczywiście może to też być koncesja na handel zagraniczny jaką uzyskał stryj Julian, ale o tym w innym miejscu, bo wiadomo inflancja budżetu się nie tyka, a "rząd sam się wyżywi".















Praktycznie od chwili rozpoczęcia budowy możemy naszą inwestycję ubezpieczyć np. według dokumentu "1481 a1" z boku. To typowa "polisa ubezpieczeniowa" ówczesnej Polskiej Dyrekcji Ubezpieczeń Wzajemnych. Na jednej z działek po byłych tkaczach łódzkich dziadek uruchomił piekarnię zatrudniając w niej kilkoro osób, to budynek "A" na rysunku niżej. W głębi posesji na miejscu budynku "C" kilka lat później powstała trzypiętrowa, dwuklatkowa kamienica (wg w.wspominanego projektu). Pomieszczenia "B" i "D" to budynki gospodarcze.  








Dzięki nieźle funkcjonującej piekarni dziadek mógł bardzo szybko zorientować jak przeciwdziałać inflacji. Najskuteczniejszym sposobem było wypychanie "gorącego pieniądza". Bywało tak, że chleb kupiony rano za 100 tys. marek polskich wieczorem mógł już kosztować milion! Należało więc jak najszybciej operować pieniądzem, czyli sprzedawać i natychmiast kupować. Kto schował pieniądze "pod materac", albo jeszcze gorzej, powierzył je bankowi mógł się czuć jakby je po prostu wyrzucił. I tutaj dziadek rozwinął skrzydła, jak się okazało później, też nie do końca. Ale o tym, jak zwykle, w kolejnej notce.
.

sobota, 7 listopada 2015

Stare gniazdo rodzinne ... cd. Specjalny dodatek!

W poprzednim poście zamieściłem kilka zdjęć z serii rowerami po Wilnie. Padło też pytanie: Kto jest na zdjęciu w parku Wileńskim? Okazuje się, że internet to wspaniały wynalazek, bo odpowiedź przyszła prawie natychmiast. Urocza panienka z lewej strony to moja ciotka Weronika! A rowerami jeżdżono nie tylko po Wilnie ... Sięgnąłem więc ponownie do rodzinnego archiwum i odnalazłem kolejne zdjęcia. A zatem zapraszam do specjalnego dodatku na poprzednim poście:

http://legionypolskie.blogspot.com/2015/10/stare-gniazdo-rodzinne-czyli-rowerami.html#comment-form